Zamienić rany w perły
Droga wewnętrznego uzdrowienia Wydawnictwo: Wydawnictwo Salwator Dział: Teologia duchowości Format: 120x180 Stron: 84 Oprawa: miękka ISBN: 9788375800210 INDEKS: SAW0025B6377Opis
Jak podchodzić do własnych zranień?
Każdy z nas jest raniony, czy tego chce, czy nie. To nie jest wcale takie złe, że jesteśmy ranieni. Pozostaje tylko problem, jak sobie z tymi zranieniami radzić?
W psychologii jest takie prawo, które mówi, że ten, kto nie pozna i nie przepracuje swych życiowych ran, będzie ranił siebie lub innych. Znam wielu ludzi, którzy zadają cierpienie innym i takich, którzy ranią samych siebie. Pewna młoda kobieta opowiadała mi, że odczuwała strach, gdy myślała o tym, że w dzieciństwie była bita przez swego ojca. Doprowadziło to do tego, że wciąż szuka w sobie winy. Jak tylko pojawia się problem w pracy lub w rodzinie, zawsze czuje się winna. Przyjmując zranienia ojca, rani samą siebie. Niektóre osoby natomiast pozbawiają się własnej wartości. Inni podświadomie wyszukują sytuacje, w czasie których te zranienia się odnawiają. Pewien młody mężczyzna miał autorytarnego ojca, dlatego też szukał podobnego szefa. Twierdził, że szef jest winny jego zranień. Sam jednocześnie szukał takich sytuacji, w których do nich dochodziło.
Istnieją dwie błędne drogi reagowania na cierpienie. Pierwsza droga to rozgrzebywanie rany, nieustanne krążenie wokół niej. Druga to przekonanie, że możemy te rany przekroczyć. Przykładem może być pewna młoda kobieta, która wszystkie swe zranienia oddała Chrystusowi. Jednak zranienia możemy ofiarować Jezusowi tylko wtedy, gdy spojrzymy na nie świadomie. Amerykanie mówią o tzw. spiritual by-passing o "skrócie duchowym". Chcielibyśmy przeskoczyć ponad cierpieniem, ale to właśnie przez nie dochodzimy do Boga.
Chciałbym przeanalizować teraz kilka zranień. Pierwszą grupę stanowią zranienia pochodzące od matki. Jeśli mówię o zranieniach pochodzących od matki, nie znaczy to, że robię matkom wyrzuty. Zranienia należy analizować bez wydawania sądów. Matka to osoba, która daje poczucie bezpieczeństwa, darzy zaufaniem, stwarza ciepłą, domową atmosferę. Jednak nie wszystkie matki potrafią to ofiarować, nie wszystkie potrafią okazać swe uczucia. W związku z tym dziecko, które wyrośnie w takim domu, nie doświadcza ciepła i bezpieczeństwa. Pewna siostra zakonna opowiadała mi, że w wieku dwóch lat została zabrana od matki i oddana do rodziny zastępczej, gdyż matka jej była chora. Siostra zawsze tęskniła za swą matką. Inna zakonnica mówiła, że jej matka miała poważne problemy z mężem, czyli jej ojcem. Wykorzystywała swą siedmioletnią córkę jako powiernika. Córka została zraniona, ponieważ było to zbyt ciężkie dla niej jako małego dziecka. Każde dziecko ma prawo, aby być dzieckiem. Ta zakonnica takiego prawa nie miała. Zranienia pochodzące od matki powstają także z powodu braku czasu dla dziecka. Niektóre matki opowiadały mi, że zawsze, gdy znajdują czas dla samych siebie, mają wyrzuty sumienia. Od niepamiętnych czasów ich zadaniem było przecież prowadzenie domu i opieka nad dziećmi.
Zranienia pochodzące od matki prowadzą czasem do uzależnienia. T. Bovet, szwajcarski psychoterapeuta, powiedział kiedyś: "Nałóg to substytut matki, a ideologia to substytut ojca". Nie znaczy to oczywiście, że matka jest winna nałogu. To raczej ten młody mężczyzna czy kobieta nie potrafią uwolnić się od matczynej opiekuńczości i wpadają w uzależnienie.
Do drugiej grupy zranień należą zranienia pochodzące od ojca. Ojciec to ten, który "daje dziecku kręgosłup", odwagę do życia, do podejmowania ryzykownych wyzwań. Dzieci, które od swego ojca otrzymały dużo zaufania, odnoszą w życiu więcej sukcesów. Jeśli ojciec nie spełnia swej roli, wtedy młody człowiek szuka sobie substytutu ojca. Znam wielu ludzi, którzy stracili ojca w czasie wojny. Takie osoby bardzo ciężko przeżywają konflikty, boją się walczyć. Kapłani, którzy wzrastali bez doświadczenia ojca, boją się rady parafialnej, konfrontacji z innymi. Problemy wynikające ze zburzenia relacji z ojcem powodują brak zaufania w stosunku do Boga. Rana pochodząca od ojca powstaje nie tylko wtedy, gdy ojca brakuje. Ojciec rani swego syna, kiedy go poniża. Taki syn nigdy nie będzie mógł dorosnąć do poczucia własnej wartości.
Innym przykładem może być kobieta, która była niedowartościowana przez swego ojca jako kobieta. Nie czuje się pewnie jako kobieta i nigdy też nie będzie się cieszyć ze swej kobiecości. Byłem kierownikiem duchowym pewnego franciszkanina, który miał bardzo surowego ojca. Kiedy jako dziecko był niegrzeczny, ojciec bił go brutalnie. Doprowadziło to do tego, że tłumił on wszystkie swoje agresje. Był miły, pogodny i dopasowywał się do każdej sytuacji. Odciął się zupełnie od swej agresji, która jest jedną z głównych życiowych energii. W wieku czterdziestu lat popadł w głęboką depresję. Swą niezdolność do agresji interpretował franciszkańską duchowością, miłością do wszelkiego stworzenia. Dopiero gdy odkrył swą agresję, nabrał ochoty do życia. Są także inne rany pochodzące od ojca. Znam ludzi, którzy mieli ojca alkoholika. Bali się jego despotyzmu. Takie negatywne doświadczenie prowadzi do powstania obrazu Boga, który też jest despotyczny, nic z siebie nie daje, na którym nie można polegać. Czasem ojciec, zamiast wzmacniać kręgosłup dziecka, osłabia go. Z takich dzieci wyrastają złamani ludzie, którzy nigdy nie zaakceptują siebie. Spotykam kobiety, które były przez swych ojców bądź krewnych wykorzystywane seksualnie. Jest to oczywiście najgłębsza rana, jakiej można doznać. Powstaje pytanie, jak powinniśmy podejść do tych ran? Po pierwsze musimy się im przyjrzeć, ale nie z dystansu. Musimy wczuć się w ból i we wściekłość, która się z tym wiąże. Tylko wtedy można ranę przemienić. Ważne jest, aby te rany przedstawić Bogu.
W tradycji istnieje wiele sposobów leczenia ran przed Bogiem. Pismo Święte ukazuje nam wiele historii uzdrowień. Zachęca nas do tego, abyśmy spojrzeli na własne zranienia. W Kościele katolickim istnieje kult czternastu orędowników, którzy pomagają nam w naszych zranieniach. Są to święci, którzy odpowiadają poszczególnym zranieniom np. św. Barbara, św. Katarzyna. Święci odzwierciedlają nasze własne zranienia. Patrząc na nich, widzimy jak te zranienia zostały u nich uzdrowione. Może macie teraz przed oczyma św. Dionizego, który w dłoniach trzyma swą odciętą głowę. Tego świętego wzywamy przy bólach głowy. Nie jest to oczywiście obraz przedstawiający zewnętrzną sytuację. Jest to obraz naszego wnętrza. Ból głowy występuje wtedy, gdy intensywnie myślimy o wszystkim naraz, gdy wtłaczamy wszystko do naszej głowy. Psycholodzy stwierdzili, że na ból głowy najczęściej cierpią ludzie, którzy są perfekcjonistami, którzy chcą mieć wszystko pod kontrolą. Św. Dionizy ukazuje nam, jak możemy odciąć się od tego mechanizmu "wpychania" sobie wszystkiego do głowy. Ból głowy można wyleczyć, kładąc głowę blisko serca, aby potem związać myśli z własnym sercem. Wtedy nasza rana zostanie przemieniona.
Każda eucharystia i sakramenty są takimi miejscami, gdzie nasze zranienia zostają uzdrowione. Nie możemy mieć jednak mylnych wyobrażeń o uzdrowieniu. Niektórzy uważają, że rana jest uzdrowiona, gdy jej już nie czują. Chcą się jej pozbyć, nie chcą mieć już z nią więcej do czynienia. Uzdrowić ranę, to znaczy pojednać się z nią. Św. Hildegarda mówi, że nasze rany powinniśmy przemienić w perły. Rany przypominają wtedy o Bogu. Znacie historię Jakuba, który został przez Boga zraniony. Rana - zwichnięty staw biodrowy, który powodował utykanie - wciąż przypominała mu o spotkaniu z Bogiem. Ale zranienie to nie tylko nie przeszkodziło mu zostać Ojcem pokoleń Izraela. Stał się błogosławieństwem dla Izraela i dla innych.